Marcin Janowski Marcin Janowski
1069
BLOG

Jak Piłsudski patriotów na pewną śmierć posłał

Marcin Janowski Marcin Janowski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

 

W potocznej historycznej świadomości społeczeństwa, wymarsz „kadrowej” jawi się jako początek walk o niepodległość Polski. Faktycznie była to, przygotowana w tajemnicy prowokacja C.K. Armii, która wysłała oddziały Piłsudskiego jako słabo uzbrojone siły partyzanckie, w celu wywołania powstania na miarę tego z 1863 r. Dość wspomnieć, iż do całej akcji nie przyznawało się żadne z państw walczących w konflikcie a strzelcy nie podlegali konwencjom wojennym i w razie pojmania wieszano ich jak pospolitych opryszków. Groziło to wysłaniem patriotycznej młodzieży na pewną śmierć.

Partyzancki rajd Piłsudskiego do Królestwa Polskiego, był akcją samorzutną, której nie konsultowano z władzami Galicji, ani z szerokimi politycznymi kręgami polskimi w zaborze austriackim.

Oddziały partyzanckie nie trafiły w Kongresówce na podatny grunt, gdyż po przegranym Powstaniu Styczniowym większość społeczeństwa przeszła na pozycję ugodowe wobec władz rosyjskich. Fatalne wrażenie zrobiły odezwy, w których Piłsudski ogłaszał, że wkroczył do Królestwa, aby je zająć w imieniu samozwańczego „Rządu Narodowego”, grożąc jednocześnie, że „poza tym obozem zostaną tylko zdrajcy, dla których potrafimy być bezwzględni” (skąd my to znamy?).

Awanturze z nieudanym powstaniem starali się zaradzić wpływowi polscy politycy w Galicji i w Wiedniu, którzy zdołali wynegocjować u władz Austro-Węgier powołanie Legionów Polskich (obecnie często nazywanymi fałszywie „legionami Piłsudskiego”) i korzystnych deklaracji wobec przyszłości Polski.

Sprawę tę dokładnie opisał wybitnym historyk i konserwatywny polityk Michał Bobrzyński, który piastował m.in. funkcje posła do Sejmu Krajowego we Lwowie i Rady Państwa w Wiedniu, a w latach 1908-1913 namiestnika Galicji i w 1917 ministra dla Galicji. Poniżej zamieszczam obszerny fragment jednego z jego opracowań historycznych:

>>Wojna, bliska już w r. 1912, wybuchła dopiero we dwa lata później, a społeczeństwo polskie w Galicji powitało ją jako zapowiedź wyswobodzenia ojczyzny. Lud powołany na wojnę, chłop czy mieszczanin, szedł na nią z pieśnią patriotyczną i z przeświadczeniem, że idzie bić się za Polskę.
Prezydium Koła Polskiego w dn. 2 sierpnia zabrało „w tej historycznej chwili głos, ażeby imieniem reprezentacji polskiej ludności tego kraju złożyć hołd monarszej głośno światu powiedzieć, że ufności, której dał wyraz w swoim manifeście wystosowanym do ludów Austrii, Polacy tego kraju nie zawiodą. Jesteśmy gotowi do największych ofiar, bądźmy przejęci męskim spokojem. Wierzymy, że nasz naród, który tyle przecierpiał, wróci do swych praw ciągle żywych i jednakich, jak żywym i stałym jest poczucie sprawiedliwości”. Stając w deklaracji tej po stronie Austrii, prezydium Koła Polskiego o samodzielnej akcji społeczeństwa polskiego nie wspomniało, tym głębiej wstrząsnęła społeczeństwem tym wiadomość, że Józef Piłsudski, który stał na czele związków strzeleckich, pod wpływem powszechnego zapału, a nie oglądając się na nikogo, w dn. 6 sierpnia z pierwszym oddziałem ruszył z Krakowa i przekroczył granicę Królestwa, dając hasło do walki narodu polskiego z Rosją. Za pierwszym oddziałem poszły następnie dalsze, a korzystając z cofnięcia się wojsk rosyjskich dotarły do Kielc.

Wyprawa ta partyzancka dokonała się za zgodą i poparciem sfer wojskowych austriackich, które w planach swych wojny z Rosją brały w rachubę powstanie polskie. Nie zdając sobie sprawy z przełomu, jaki się w ostatnich latach dokonał w umysłach społeczeństwa polskiego w Królestwie, były przekonane, że na pierwszą wiadomość o wypowiedzeniu wojny ziemie polskie w zaborze rosyjskim pokryją się jak w r. 1863 całą siecią oddziałów powstańczych, które przez niszczenie mostów, telegrafów i zapasów wojennych wojsku austriackiemu, wkraczającemu do Królestwa, oddadzą nieocenione usługi.

Do tego celu służyć miała proklamacja, którą w dn. 9 sierpnia naczelna komenda wojska austro-węgierskiego wydała do narodu polskiego. Zapowiedziała w niej Polakom „wyzwolenie z pod jarzma moskiewskiego", a domagając się od Polaków poparcia, wzywała ich, „aby zawierzyli ochotnie i z pełną ufnością naszej opiece, sprawiedliwości i wielkoduszności”. Tylko tyle i nic więcej! Jako pobudka wojenna dla Polaków w Królestwie było to stanowczo za mało. Proklamacja zawierała jednak stanowcze minus, które zmrozić musiało Polaków. Wzgląd na sprzymierzeńca niemieckiego podyktował komendzie austriackiej myśl, aby proklamacją swoją objąć także i Niemcy. Wyniknęło stąd takie horrendum, jak frazes, „że naród polski rozwija się wspaniale pod berłem Austro-Węgier i Niemiec i wezwanie, aby naród ten zawierzył sprawiedliwości i wielkoduszności nie tylko cesarza Franciszka Józefa, lecz także cesarza Wilhelma. Wrażenie tej proklamacji na Polaków było oczywiście fatalne.

Tłumaczy ją usiłowanie sfer wojskowych austriackich, aby prowokując partyzantkę polską, do niczego się wobec niej nie zobowiązać. Dlatego ze sferami polskimi politycznymi nie zawiązano w tej mierze żadnych stosunków, dlatego całą sprawę traktowano jako wyłącznie wojskową bez odniesienia się do rządu austriackiego. Traktowano ją nadto z takim lekceważeniem, że oddziałom partyzanckim wyruszającym do boju dano najgorsze uzbrojenie i nie przyznając się do nich, zachowano sobie furtkę, aby się ich przy pierwszej sposobności wyprzeć.

Z większą stanowczością w sprawie partyzantki polskiej, na którą również liczyła, była gotową postąpić sobie naczelna komenda wojsk niemieckich. Proklamacja jej wydana do Polaków, a rozrzucana niemieckimi balonami po Królestwie, odbijała korzystnie od austriackiej. Wzywając Polaków do powstania przeciw rosyjskiemu barbarzyństwu, wspominając jęki Sybiru, krwawą rzeź Pragi i katowania unitów", zapowiadała, że „wolność wam niesiemy i niepodległość”. Tak hasło „niepodległość" w toku wojny pierwszy raz padło z ust Prusaka, tylko że żaden Polak nie mógł w nie uwierzyć, Polak, który pamiętał świeże gwałty i wywłaszczania, wóz Drzymały i katowania dzieci polskich, wzbraniających się odmawiać pacierz po niemiecku. Proklamacja niemiecka byłaby wywarła wrażenie, gdyby w niej była się mieściła zapowiedź przywrócenia praw narodowych Polakom w zaborze pruskim. Nominacja Polaka, ks. Likowskiego, arcybiskupem gnieźnieńskim, która równocześnie nastąpiła, za taką zapowiedź nie wystarczała. Cesarz Wilhelm, przyjmując ks. Likowskiego na audiencji, nie krył się przed nim, że ma zamiar wskrzesić państwo polskie, oczywiście z ziem mających się zdobyć na Rosji, bo o przyłączeniu do niego zaboru pruskiego nie myślał. Proklamacja niemiecka wydała się też Polakom krwawą ironią, a w szczególności poddanym pruskim, którzy dla zrzucenia jarzma niemieckiego gotowi byli poddać się nawet Rosji. Prędko skończyła się idylla pruska. Zanim proklamacja niemiecka dotrzeć mogła do mieszkańców Królestwa, w Kaliszu dn. 4 sierpnia na wojsko niemieckie padło z domów kilka strzałów, a fakt ten dla komendanta niemieckiego wystarczył, aby strzałami armatnimi zburzyć środek bezbronnego miasta. Tę proklamację szczerze pruską zrozumieli Polacy w Królestwie, o ile jeszcze się wahali, czy mają się rzucić w objęcia Rosji.

W najtrudniejszym położeniu znaleźli się przywódcy społeczeństwa polskiego w Austrii. Partyzantka oddziałów Piłsudskiego, źle uzbrojonych i gorzej jeszcze wyekwipowanych, zmuszonych utrzymywać się z rekwizycji u miejscowej, niechętnej im ogółem biorąc ludności Królestwa, wyjętych z pod ochrony prawa międzynarodowego, groziła poświęceniem i zmarnowaniem licznego zastępu młodzieży bez najmniejszego widoku i celu, a nadto wzburzeniem ludności wiejskiej w Królestwie przeciw powstańcom i przeciw idei, którą ze sobą nieśli.
Pogarszały rzecz odezwy, jakie się ukazały. W jednej „Rząd Narodowy", którego nikt nie znał, oznajmiał z Warszawy, że się utworzył, wzywając wszystkich Polaków, ażeby się skupili pod jego władzą, i mianując Piłsudskiego komendantem polskich sił wojskowych; w drugiej Piłsudski, oznajmiając, że wkroczył do Królestwa, ażeby je zająć w imieniu władzy Rządu Narodowego, dodawał, że „poza tym obozem zostaną tylko zdrajcy, dla których potrafimy być bezwzględni”. Odezwy te zrobiły najgorsze wrażenie, bo bezimiennego rządu narodowego nikt nie uznał, a groźby, zawarte w odezwie, ogół poczytał za próbę terroru. W kilka dni później Komisja skonfederowanych stronnictw polskich naprawiała złe, ogłaszając się zastępstwem rządu narodowego, ale przez to pomiędzy nią a innymi organizacjami, a w szczególności Komitetem lwowskim, działającym z ramienia Rady Narodowej, przedział się jeszcze pogłębił i groził wewnętrzną walką.

Rozpoczynała się więc wojna światowa wśród najgorszych warunków, wśród wyprawy partyzanckiej nie obmyślanej, wśród głębokiej rozterki w społeczeństwie polskim i braku jasnego programu w sprawie polskiej ze strony Austrii. Wszystko to groziło zaprzepaszczeniem ostatniej sposobności wskrzeszenia państwa polskiego, jaką wojna z Rosją otwarła. Politycy polscy w Austrii zdawali sobie z tego jasno sprawę, a dwaj z pośród nich, stojący podówczas u steru spraw polskich, Leon Biliński i Juliusz Leo, poczuli się z mocy swego stanowiska do obowiązku, aby niebezpieczeństwu zaradzić.

Pierwszy z nich, minister wspólny skarbu, brał udział w radzie najwyższej, która oświadczyła się za wojną. Podniósł też myśl i pracował nad nią usilnie, aby monarcha Austro-Węgier wydał manifest zapowiadający połączenie Królestwa kongresowego z Galicją i utworzenie z nich osobnego państwa polskiego połączonego z Austrią i Węgrami. Projekt manifestu obliczony był na bliską, jak wówczas mniemano, chwilę oswobodzenia Warszawy, a kładąc nacisk na stosunek, który Polaków w Austrii od pięćdziesięciu lat łączył z monarchą, streszczał się w słowach następujących:

„Jeżeli Bóg Wszechmocny obdarzy zwycięstwem wojska sprzymierzone, to kraj wasz będzie nierozerwalnie wcielony do związku moich państw w ten sposób, by wespół krajem moim zamieszkałym przez waszych rodaków tworzył jednolite królestwo polskie, którego administrację z uwzględnieniem najwyższych interesów i potrzeb naszej monarchii powierzę rządowi narodowemu odpowiedzialnemu przed Sejmem w Warszawie”.

Drugi z przywódców polskich, Leo, prezes Koła Polskiego w parlamencie wiedeńskim i w Sejmie Galicyjskim, poczuwał się do obowiązku, aby reprezentację polską w Austrii powołać do zabrania głosu w sprawie najwyższej polityki narodu. Pojechał w tym celu do Wiednia i zetknąwszy się z decydującymi czynnikami, poruszył myśl, aby bezładną partyzantkę przekształcić w formację wojskową regularną, w legiony polskie, walczące pod sztandarem i komendą polską obok armii austriacko-węgierskiej. Spotkawszy się z sympatycznym przyjęciem tej myśli, chociaż jeszcze bez żadnych zobowiązań, wrócił do Krakowa, a porozumiawszy się z najbliższymi, zwołał na dzień 16 sierpnia wszystkich polskich posłów na Sejm i do Rady państwa, polskich członków Izby panów i reprezentantów polskiego stronnictwa niepodległościowego z Galicji i Królestwa, którzy w Sejmie nie zasiadali, na naradę w Krakowie.

Zgromadzenie to powzięło jednomyślnie szereg doniosłych uchwał. Przede wszystkim uchwaliło zjednoczenie wszystkich stronnictw i ich zarządów w jeden Naczelny Komitet Narodowy, jako najwyższą instancję w zakresie wojskowej, skarbowej i politycznej organizacji zbrojnych sił polskich", następnie utworzenie na razie dwóch legionów polskich, jednego w zachodniej, drugiego we wschodniej Galicji, pod komendą polską, opierających się na istniejących już zbrojnych organizacjach polskich. Oddziały polskie użyte być mają do walki przeciw Rosji na ziemiach polskich w związku z monarchią austro-węgierską. Wszyscy walczący w szeregach oddziałów polskich muszą mieć prawa kombatantów i muszą otrzymać uzbrojenie i wyekwipowanie wojsk regularnych, a oddziały obejmować winny wszystkie gatunki broni. Komitet naczelny wejdzie w porozumienie z rządem monarchii austro-węgierskiej oraz naczelną komendą wojskową armii austriackiej celem utworzenia naczelnego dowództwa nad legionami i omówienia stopnia i jakości ich zależności od komendy austro-węgierskiej. Na podstawie tych uchwał wybrano Naczelny Komitet Narodowy, złożony z reprezentantów wszystkich stronnictw pod przewodnictwem prezesa Koła polskiego, Juliusza Leo, a dzielący się na dwie sekcje, krakowską i lwowską, z których każda zarządzać miała autonomicznie w działach organizacyjnym, wojskowym i skarbowym. Koło polskie wydało równocześnie płomienną odezwę do narodu, w której, wyrażając radość, że długo oczekiwana godzina walki z Rosją wybiła, wezwało naród do czynu, bo w dobie krwawego przeistaczania się Europy i uwalniania jej od grozy rosyjskiej przemocy odzyskać możemy bardzo wiele, ale też wiele musimy ofiarować, bo nie wygra ten, kto końca gry ostrożnie wyczekuje. Odezwa wzywała Polaków, aby na szalę tej największej wojny rzucić godny narodu polskiego czyn, jako warunek i zadatek lepszej dla niego doli, wzywała do „zjednoczenia się wolą niezłomną do uzyskania lepszej przyszłości i niezachwianą wiarą w tę przyszłość. Stańcie w obronie wolności naszej i wiary ojców".

Uchwały krakowskie wywołały zapał w najszerszych warstwach ludności polskiej w Galicji, posypały się składki na pierwsze potrzeby legionów od osób prywatnych, gmin i instytucji społecznych, składki idące w miliony, napływali ochotnicy. Komitet prowadził układy z komendą armii. Dn. 22 sierpnia Piłsudski oznajmił strzelcom swoim, że zgłosił przystąpienie do organizacji szerszej, zapewniającej wojsku polskiemu większe środki i silniejsze działanie; oddziały nasze mają być kadrami dla formujących się legionów. Komitet uzyskał istotnie dn. 27 sierpnia zgodę Naczelnej Komendy armii na utworzenie dwóch polskich legionów na czas wojny, jednego w Krakowie, a jednego we Lwowie. Użyte będą legiony na froncie rosyjskim u boku wojsk austro-węgierskich. Organizację mieli przeprowadzić dwaj generałowie austriaccy Polacy, Baczyński i Pietraszkiewicz, jako komendanci legionów i pośrednicy pomiędzy Naczelnym Komitetem a Komendą. Miało stanąć pod bronią w każdym legionie osiem batalionów po tysiąc ludzi, czyli dwa pułki i dwa do trzech szwadronów. Ochotnicy mogą się zgłaszać w Krakowie i Lwowie oraz w legionach na terenie Królestwa bez otwierania tam formalnego werbunku. Obywatele austriaccy, obowiązani do służby wojskowej, potrzebują pozwolenia na wstąpienie do legionu. Uzbrojenie bronią repetierową nastąpi w miarę zapasów, reszta legionistów otrzyma karabiny Werndla. Oficerowie aż do kapitana włącznie są wybierani, komendantów batalionów i pułków wyznacza Komenda naczelna na wniosek komendantów legionów, językiem służby i komendy jest język polski, utrzymanie legionów jest rzeczą armii itd. Oddziały strzelców, znajdujące się obecnie w Królestwie pod komendą Piłsudskiego, utworzą pułk pierwszy pierwszego legionu w armii Kummera i dostarczą instruktorów do utworzenia pułku drugiego.

W dn. 3 września Piłsudski ze swoimi strzelcami w Kielcach, a w dn. 4 września oddziały, ćwiczące się w Krakowie, wykonały przysięgę monarsze Austro-Węgier i legiony polskie stary się czynem. Do przysięgi, złożonej cesarzowi Austrii i królowi Węgier, przez oddział Piłsudskiego odczytujący rotę kapitan Zagórski, ulegając panującemu nastrojowi, dodał samowolnie słowa „i królowi polskiemu". Nie spełniło się natomiast oczekiwanie Koła Polskiego, że rząd austro-węgierski zdobędzie się na wydanie manifestu zapowiadającego utworzenie państwa polskiego z Kongresówki i Galicji, chociaż minister spraw zagranicznych hr. Berchtold i cesarz na niego się godził. Usiłowania Bilińskiego rozbiły się o opór ministra węgierskiego Tiszy, który przeciwny był wojnie i nie chciał ogłoszeniem państwa polskiego przecinać pokojowych układów z Rosją, rozbiły się jeszcze więcej o opór Niemiec, które pragnęły najpierw Rosję pokonać, a potem dopiero o łup się układać.
Naczelny Komitet Narodowy i legiony nie powstały jako narzędzie Austrii, lecz były wynikiem myśli i dążenia Polaków, aby sprawę polską Austro-Węgrom, a przez nie także Niemcom, czy chcą czy nie chcą, narzucić. Wśród wielkiej wojny światowej Polska miała zdobyć się na objaw, któryby woli jej wskrzeszenia własnego państwa dał świadectwo, a takim objawem, zrozumiałym dla swoich i dla obcych, mogła być tylko siła zbrojna, walcząca za Polskę i dźwigająca jej sztandar na polach bitew.<<
[Cytat za: Michał Bobrzyński „Wskrzeszenie państwa polskiego”, Kraków 1920r. ]

O katastrofalnym położeniu strzelców, wyjętych poza prawo konwencji wojennych, pisał również jeden z polski generałów w armii carskiej:

>>Tegoż dnia miałem przykry zgrzyt: przywieziono z Kielc dwóch „strzelców" galicyjskich. Byli to chłopcy, liczący mniej więcej po dwadzieścia lat wieku, pochodzili zapewne ze sfery rzemieślniczej, miny mieli bardzo wylęknione:  wiedzieli zapewne, że ich oczekuje szubienica (prawa kombatantów strzelcy nie mieli).By nie palnęli jakiego głupstwa, badałem ich osobiście i bardzo ostrożnie; z zadowoleniem kazałem zanotować, że nie przyznają się do udziału w organizacjach strzeleckich... Nie mogłem jednak zdecydować się oddać tych chłopców pod sąd doraźny, chciałem się namyślić, co z nimi zrobić, kazałem więc jeńców na razie zamknąć i dobrze nakarmić.
Nazajutrz spytał mnie szef sztabu o decyzję. Ofuknąłem go pod pretekstem, że mi zabiera czas takimi głupstwami, a w dwa dni później wyprawiliśmy chłopców do Mińska, jako „niepewnych politycznie", z dokumentami odpowiednio przerobionymi. Po paru dniach powtórzył szef sztabu, za moją milczącą aprobatą, to samo w stosunku do trzech nowych delikwentów. Nieco później widziałem się z gen. Nowikowem. W rozmowie zapytał on nie o los przysłanych strzelców, zaznaczając, że nie mógł tych dzieciaków wieszać.
Odparłem mu na to:
– Widocznie wolałeś, żebym ja to uczynił?
Nowikow uśmiechnął się z dobroduszną ironią i poklepał po ramieniu, mówiąc:
– Kochanku, ja wiedziałem dobrze, że ty ich nie zgładzisz!
<<
[Cytat za: Eugeniusz de Henning-Michaelis "Burza dziejowa. Pamiętnik z wojny światowej", Warszawa 1928]

Wytłuszczenia w cytatach naniesiono na użytek niniejszego artykułu.

Marcin Janowski

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura